Leży sporo zdjęć w szufladzie, jedne bardziej udane inne mniej. U mnie czas na publikację wydłuża się, bo jestem bardzo krytyczny co do tego, co chce pokazać. Ale dziś, niech będzie troszkę inaczej, zdjęcia to pewnego rodzaju historia, reportaż…
Podczas podróży po Meksyku, podróżując z plecakiem, autobusami i stopami, miałem elastyczność i ciut więcej czasu na zbaczanie ze szlaków, utartych przez turystów.
Tak trafiłem z Oaxaca do Cuilapan de Guerrero. Miasteczko z zabytkowym klasztorem i kościołem. jest położony w spokojnej okolicy, sporo trawy i zieleni, cienia z drzew.
Ciekawa budowla, której historii nie znałem. Chodziłem i rozglądałem się po terenie, gdy do kościoła zaczęli schodzić się ludzie.
Zaciekawiło mnie to i zajrzałem do środka.
Kościół, jak we wszystkich krajach, trochę drewna, trochę złota, ale tu było dość prosto i bez „zbędnego” przepychu.
Ludzie wciąż napływali do kościoła i ławki wypełniały się. Przyszły osoby z kwiatami.
Można rzec, że to trochę odmienne kwiaty od naszych polskich, czy europejskich, bo utkane z tego co mają pod ręką. Prostota jest cnotą, której my nie posiadamy, a której zazdroszczę meksykanom. My musimy pokazać, że większe, że więcej, że więcej zdobień…
W pewnym momencie rozpoczęła się msza. Dość śpiewnie, dość wesoło. Odniosłem wrażenie, że to z okazji jakiegoś święta.
Na zewnątrz czekała grupka ludzi z krzyżami i materiałowym dachem, do osłonienia tego co mi się wydawało figurką.
Podczas wychodzenia z kościoła odpalono fajerwerki, które wyglądały na domowej roboty.
Ruszyła procesja, ludzie podążali za ołtarzem i muzykiem wybijającym rytmy.
Zacząłem się zastanawiać, co to za obrzędy, co to za święto, ale okazało się, że to był pogrzeb.
Podążałem z grupą, wiedziony ciekawością i wsłuchując się w muzykę i pieśni, których nie rozumiałem, ze względu na swój słaby hiszpański.
Wszyscy szli w szyku, na przodzie muzyk z bębnem. Za nim podążali śpiewający mężczyźni ze śpiewnikami. Za nimi to, co okazało się prochami na ołtarzu.
Podszedł do mnie jeden z mężczyzn i zaprosił na spotkanie do domu, to co my nazywamy stypą, a oni zabawą ku czci zmarłego, bo teraz jemu już jest lepiej w niebie, więc należy się radować.
Zakłopotany takim obrotem sprawy podziękowałem, bo czułem się niezręcznie obserwując i robiąc zdjęcia z boku, takiego osobistego wydarzenia. Dopiero rozmowa z tym człowiekiem uświadomiła mi, w jakich uroczystościach biorę udział. U nas jest to smutny, żałobny marsz. Tutaj radość, ze wstąpienia do nieba kogoś bliskiego. W domu miała być impreza na cześć tej osoby. Oczywiście pojawiały się łzy w tym tłumie, ale i tak były ocierane z uśmiechem. Co dla mnie było małym szokiem.
Musiałem wracać w kierunku Oaxaca, bo słońce chyliło się ku zachodowi i miałem ostatni autobus, ale żałuje do dziś, że nie skorzystałem z zaproszenia do domu. Byłoby to coś na pewno niezwykłego, tak jak uczestnictwo w domowej imprezie w San Cristobal u osoby, u której nocowałem. Coś co turysta nie ma okazji doświadczyć na co dzień z okna samochodu, czy samolotu. Kontakt z ludźmi, poznawanie zwyczajów i kultury, to jest coś, co mnie najbardziej w podróżach fascynuje. W Meksyku, to radość życia, kolory, jedzenie, jeszcze wówczas brak fascynacji „posiadaniem rzeczy” – mam nadzieję, że iPhony ich nie zmieniły. Kiedyś się będę chciał przekonać 😉
Ostatnie zdjęcie i powrót autobusem do Oaxaca 🙂
Meksykańskie autobusy to temat na osobny wpis 😉
I jeszcze pocztówka z miejsca liczniej odwiedzanego przez turystów, czyli Monte Alban.
Chciałbym by mój pogrzeb był wesoły jak w Meksyku i grób prosty jak w USA – o czym pisałem i >>> pokazywałem TUTAJ <<<